Panie Profesorze, Pana doświadczenie zawodowe jest niezwykle bogate. Z Pana nazwiskiem wiążemy nie tylko funkcje nauczyciela akademickiego, profesora i rektora, ale też ministra edukacji narodowej, członka PAN czy Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury. Które z doświadczeń zawodowych i funkcji, jakie Pan Profesor piastował, czy też która z instytucji, w jakich Pan pracował, było najważniejszym lub najciekawszym doświadczeniem?
POLECAMY
Muszę przyznać, że do wszystkich funkcji, jakie pełniłem, w jakiś sposób bezwiednie się przygotowywałem. Może to brzmieć dziwnie, ale tak było. Wynikało to być może z moich predyspozycji lub intuicji, żeby iść w jakimś kierunku, jednak z czasem było to już podyktowane pozyskanym doświadczeniem. Oprócz stanowiska rektora piastowałem również inne stanowiska – również w świecie nauki, w akademiach, kierowałem Instytutem Filologii Angielskiej UAM przez pięćdziesiąt lat. Jeżeli chodzi o funkcje administracyjne w nauce, to oczywiście funkcja ministra była tą najwyższą. Doświadczenie w instytucie było dla mnie bardzo ważne, dlatego że zacząłem pracę dość tradycyjnie, jako kierownik katedry, z czasem jednak zdecydowałem się ją powiększyć, co udało mi się osiągnąć dzięki zaangażowaniu i współpracy z moimi kolegami. Powiększenie katedry do funkcji instytutu wynikało z kilku powodów. Najważniejszym z nich był fakt, że na instytut, jako na większą instytucję, można było pozyskać więcej finansów i zatrudnić więcej osób, a co za tym idzie, również przyjąć więcej studentów oraz uzyskać możliwość szerszego działania w różnych dziedzinach. Po objęciu przeze mnie stanowiska kierownika katedry w grudniu 1965 r. bardzo szybko udało mi się ją przekształcić, bo już w 1969 r. istniał instytut.
Chciałem zbudować silny zespół. Nawiązałem współpracę m.in. z doktorem habilitowanym Kazimierzem Polańskim z Uniwersytetu Jagiellońskiego i z Akademii Nauk w Krakowie, moimi kolegami z Uniwersytetu Łódzkiego oraz innymi specjalistami. Udało mi się pozyskać etat dla wykładowcy brytyjskiego już na pierwszym roku, a w drugim roku dla wykładowcy amerykańskiego. W ten sposób stanęliśmy szybko na nogach i mogliśmy działać. Udało mi się nawiązać kontakt z uniwersytetem brytyjskim w Salford, który to kontakt był niezwykle istotny dla nas, ponieważ uczelnia brytyjska przysyłała nam sześciu studentów, którzy studiowali swoje kierunki, a jednocześnie uczyli angielskiego na anglistyce. To nam znakomicie poszerzyło zasięg działalności, a także dzięki stypendiom wzmacniało nas finansowo, co z kolei stwarzało możliwości zakupów książkowych, wyjazdów zagranicznych na konferencje i na krótkie pobyty. W tamtym czasie była to niesamowita rzecz, ponieważ żaden inny uniwersytet w Polsce nie miał takich perspektyw. Mieliśmy również możliwości pozyskania wsparcia finansowego i moralnego ze strony władz amerykańskich, przy jednoczesnym wsparciu konsulatu amerykańskiego. Oczywiście my również podnosiliśmy parametry popularności konsulatu dla strony amerykańskiej, ponieważ nasi studenci chodzili do biblioteki i czytali książki amerykańskie, które dostawaliśmy zresztą w ogromnych ilościach. Dary książek, które płynęły wtedy do nas ze Stanów w latach 1965–1970, były nieprawdopodobne. Roczna wartość wynosiła ponad dwanaście tysięcy dolarów, na ówczesne warunki były to ogromne sumy. Mogliśmy sami wybierać pozycje, które potrzebujemy, wysyłałem listy, oni kupowali i wysyłali. Muszę tu wspomnieć konsula do spraw kultury, Pana Leonarda Baldygę, który angażował się w tą sprawę.
Chciałem stworzyć anglistykę inną niż ta, którą studiowałem i na której uczyłem. Chciałem, żeby była lepsza, bardziej nowoczesna, zainteresowana tym, co się dzieje, a przede wszystkim skoncentrowana na dwóch dziedzinach. Uważałem, że bardzo zaniedbana była literatura amerykańska. Ja sam byłem językoznawcą, a nie literaturoznawcą. Wtedy na studiach w Warszawie na seminarium magisterskim językowym były dwie–trzy osoby, a na literackim pięćdziesiąt. Drugą sprawą był dostęp do literatury lingwistycznej amerykańskiej i angielskiej oraz możliwość wyjazdów zagranicznych. W 1958 r. „dowodziłem” grupą dwudziestu studentów z Uniwersytetu Warszawskiego, która wyjechała w porozumieniu ze związkiem studentów angielskich. Na miejscu pracowaliśmy, zbieraliśmy truskawki, za co otrzymywaliśmy pieniądze. Udało nam się nawet znaleźć rodziny, które się nami zaopiekowały i moi koledzy i koleżanki przedłużyli sobie pobyt z czterech tygodni do trzech miesięcy. Ważny był kontakt z językiem. Ja np. pracowałem w British Museum przez sześć tygodni.
Czyli, krótko mówiąc, wszystkie założenia, jakie Pan Profesor miał, udało się realizować…
Moim marzeniem było – po pierwsze – zostać na uniwersytecie, a po drugie zrobić szybko stopnie i tytuły naukowe. Po trzecie stworzyć anglistykę, która była inna i lepsza od ówczesnych. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wszystko to udało mi się zrealizować. W różnym tempie, ale udało się co do joty. Skończyłem studia semestr przed terminem, dwa lata po studiach uzyskałem stopień doktora, habilitowałem się najwcześniej jak można było w Polsce, czyli w wieku 27 lat. Rok później zostałem kierownikiem kat...
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 6 wydań magazynu "Horyzonty Anglistyki"
- Dostęp do wszystkich archiwalnych artykułów w wersji online
- Możliwość pobrania materiałów dodatkowych
- ...i wiele więcej!